Nie wierzyłam w obraz, który widniał przede mną. Całkowicie zrujnowane miasto, budynki były teraz gruzem, ulice były przykryte warstwą kurzu, pyłu i niekiedy krwi. Rozejrzałam się dookoła szukając kogokolwiek, ale miejsce było wymarłe. Ruszyłam powoli uważając by się nie wywrócić. Nie do końca wiedziałam co się tutaj stało. Obudziłam się nagle tutaj, pośród tych szczątków. Kiedy przeszłam długość ulicy i znalazłam się na skrzyżowaniu, okręciłam się i próbowałam poznać to miasto. Szyld z napisem Marry's Dinner leżący niedaleko mnie przed niskim budynkiem pomalowanym na żółto, kilka porwanych materiałowych parasoli w czerwone i białe pasy. O mój Boże. Islandville.
Nie to niemożliwe. Byłam tutaj zaledwie tydzień temu. To się nie mogło wydarzyć tutaj. Przecież... To nie ma sensu, prawda? Zerwał się silny wiatr, który podsunął mi pod nogi jakąś ulotkę. Festyn Słońca. To naprawdę Islandville. Podniosłam dłoń i zakryłam nią usta, by nie krzyknąć z przerażenia. W kącikach oczu poczułam łzy. Kto to zrobił ? I jak j a się tutaj znalazłam ?
Rodzice!
Ta myśl uderza we mnie jak piorun. Skoro całe miasto jest zrujnowane, a na ulicach jest krew, to oznacza, że nie żyją. Co z moimi rodzicami? Odrzuciłam kawałek papieru i zaczynam kierować się w stronę jednej z ulic. Kamienica w której mieszkali była zniszczona. Osunęłam się powoli na kolana nie wierząc. To się nie mogło stać. To się po prostu nie mogło stać! Łzy popłynęły mi po policzkach. Nie mogłam oddychać, szloch mi to utrudniał. Złapałam się za ramiona i zaczęłam kiwać w przód i w tył.
Chciałam się obudzić w swoim mieszkaniu i na drugi dzień pójść spokojnie do pracy. Później zadzwonić do rodziców i wysłuchać narzekań mamy na mój pobyt w Nowym Yorku. Nie chciałam widzieć zrujnowanego miasta, krwi na ulicach. Usłyszałam za sobą kroki. Podniosłam się gwałtownie licząc, że to ktoś ze znajomych mi osób. Wysoki brunet w czarnym płaszczu podszedł do mnie. Jego oczy były dziwne. Nie było w nich nic, tylko pustka.
- Co tutaj robisz ? - jego głos był przerażający. Mocny, ochrypły i stanowczy. Wzdrygnęłam się lekko, a wtedy jego twarz złagodniała. - Wszystko w porządku ?
- T-T-T-Ta-Ta-Tak. - ledwo wyjąkałam jedno słowo. Byłam przerażona.
Nagle za mężczyzną rozległ się dziwny szelest. Odwrócił się, lekko odchodząc w lewą stronę. Kilka metrów dalej stała dwójka czarnowłosych mężczyzn. Jeden miał dłuższe włosy i był ubrany z szary płaszcz "prochowiec", a drugi miał czarne włosy ułożone do góry i skórzaną kurtkę w czarnym kolorze. Patrzyli na bruneta z wyraźną antypatią. Pierwszy ruszył powoli w naszą stronę, a wtedy poczułam jak mężczyzna w czarnym płaszczu łapie mnie za łokieć i przyciąga do siebie. Mężczyzna natychmiast stanął w miejscu.
Stałam oparta plecami o jego tors i bezradnym wzrokiem patrzyłam na dwójkę mężczyzn przede mną. Drugi podniósł dłoń i schował obie dłonie do kieszeni.
- Nie popełniaj głupot. Dobrze wiesz, że z całą trójką nie wygrasz.
- Z trójką. No właśnie! Gdzie najstarszy?! - krzyknął w przestrzeń, tak głośno, że skuliłam się jeszcze bardziej. - Widzisz nie ma go tutaj.
- Puść dziewczynę.
Skierowałam wzrok na szatyna z dłuższymi włosami. Jego głos był inny niż tej dwójki. Był melodyjny, spokojny i delikatny. Przełknęłam ślinę i wypuściłam powietrze z ust. Teraz albo nigdy. Wbiłam mężczyźnie łokieć w brzuch i szybko się odwróciłam, kopiąc go kolanem między nogi. Zgiął się w pół i natychmiast uwolnił mój łokieć. Puściłam się biegiem do jednej z ruin budynku. Wbiegłam do środka i schowałam się do, bodajże kuchni. Skuliłam się za lodówką i otuliłam ramionami. Zamknęłam oczy. Miałam nadzieje, że to wszystko zniknie.
- Annabell ? - usłyszałam swoje imię wypowiadane przez ten melodyjny głos. Powoli otworzyłam jedno oko, a następnie drugie. Kucał przede mną i patrzył na mnie jasno niebieskimi tęczówkami. Nie wyglądał na kogoś, kto mógłby mnie skrzywdzić, ale dzisiaj mogłam się spodziewać wszystkiego. Przysunęłam się bardziej do ściany i zaczęłam kręcić głową.
- Nie. Nie. N i e! - zaczęłam krzyczeć, łapiąc się za głowę. Przez zamknięte oczy widziałam jak do pomieszczenia wpada coraz więcej światła.
- Annabell! Uspokój się! - krzyczał trzymając mnie za ramiona.
Zaczęłam krzyczeć, ale nagle wszystko ustało. Poczułam zmęczenie, ale nie chciałam zasnąć. Nie mogłam. Ta trójka mogła znaleźć mnie w każdej chwili. Jęknęłam i rozchyliłam powieki. Otworzyłam je szerzej, widząc, że leżę na środku salonu w swoim mieszkaniu. Podniosłam się na łokciach i odetchnęłam z ulgą, opadając z powrotem na podłogę.
- Ann dlaczego leżysz na środku salonu? Czy to krew?!
Spojrzałam na przerażoną Beckę, a następnie na swoje ubranie. Cała moja brązowa tunika była we krwi, a ciemne spodnie były poszarpane.
Pisk Flynn zbudził resztę dziewczyn i zaraz do salonu wpadała rozespana Jamie w piżamie w małpki i Sarah w czerwonym szlafroku. Blondynka pomogła mi usiąść na kanapie, kiedy Jay poszła po apteczkę. Becky stała z założonymi rękoma i przyglądała mi się podejrzliwie, ale i ze strachem.
- Co się stało? - zapytała brunetka wchodząc do pomieszczenia z czerwonym pudełkiem. Usiadła obok mnie i przyłożyła wacik w wodą utlenioną do mojej twarzy. Nie wiedziałam, że jestem ranna. - Annabell! - podniosła głos i wybudziła mnie z letargu. - Powiesz nam z łaski swojej dlaczego budzisz nas o wpół do czwartej w nocy, cała zakrwawiona i poraniona?!
Rzecz w tym, że nie wiedziałam. Pamiętałam tylko trójkę ciemnowłosych mężczyzn i zrujnowane Islandville. Co się stało kiedy ten mężczyzna mną potrząsał? Podniosłam wzrok na Sarę i otworzyłam usta.
- Nie wiem. - powiedziałam cicho. - Ja naprawdę nie wiem. - schowałam twarz w dłonie.
Nagle coś sobie przypomniałam. Byłam w zrujnowanym mieście, a Islandville jest na pewno całe.
- Musze jechać do Islandville. Teraz.
Wstałam z kanapy i ruszyłam do przedpokoju, ignorując zdziwione miny dziewczyn. Założyłam na siebie czarną bluzę i wsunęłam stopy w adidasy. Zgarnęłam jeszcze kluczyki od Audi i wyszłam z mieszkania. Szybko zbiegłam ze schodów i pchnęłam ciężkie drzwi.
Zimne nocne powietrze uderzyło mnie w twarz i poczułam jak na policzkach tworzą mi się rumieńce. Wyłączyłam alarm pilotem i wsiadłam na siedzenie kierowcy. Szybko odpaliłam samochód i ruszyłam z piskiem opon w stronę wyjazdu z miasta. Prawdopodobnie adrenalina nadal buzowała mi w żyłach, bo nigdy w życiu nie zdecydowałabym się na takie coś.
Wjechałam do miasta i przeżyłam szok. Zgasiłam silnik i wysiadłam z samochodu, zostawiając otwarte drzwi. Miasto wyglądało jak z mojego... snu? Wizji? Wyciągnęłam z kieszeni spodni telefon i wybrałam numer do Jamie.
- Ana masz przechlapane! Co ty sobie myślałaś?!
- Jamie. - powiedziałam głośno. - Gdzie jesteście?
- Jak to gdzie? - prychnęła z irytacją. - Jedziemy za tobą. Zaraz powinnyśmy... o. Mój. Boże.
Światła samochodowych reflektorów najechały na moją postać, oświetlając wszystko dookoła. Usłyszałam otwierane drzwi, a po kilku sekundach obok mnie stała Becky, Jamie i Sarah. Przełknęłam ciężko ślinę, czując jak żółć z żołądka pochodzi mi do gardła. Zacisnęłam powieki i pokręciłam głową. Odwróciłam się, łapiąc dłonią włosy i zamrugałam szybko powiekami czując łzy. Co tu się do cholery działo?